sierpnia 23, 2015

'Eszeresze', czyli jak Adela tkaniny na wakacjach kupowała....

Wakacje mają to do siebie, że poza wypoczynkiem, rodzinnym spędzaniem czasu, są również pełne
nieprzewidzianych i niezaplanowanych wydarzeń. Tegoroczny urlop był naznaczony nieprzewidywalnością już w chwili, kiedy zaczęliśmy go planować. Kilka dni po zarezerwowaniu wakacyjnej bazy, dowiedzieliśmy się, że to nie takie proste aby wyjechać w planowanym terminie... Na tydzień przed wyjazdem spędziłam kilka dni z dzieckiem w szpitalnych murach. Każdy dzień obarczony był pytaniem "Czy wyjdziemy na czas?". Udało się, opuściliśmy salę szpitalną na dwa dni przed wyruszeniem w naszą wakacyjną podróż. Nie będę Wam pisać jak się uwijałam po powrocie do domu, aby wszystkie torby były na czas spakowane. Szczególnie, że nasza wakacyjna przygoda to wyjazd samochodem, więc mnogość potrzebnych rzeczy do zabrania...... Zapraszam Was na moją długą i wieloodcinkową opowieść wakacyjną.

Mimo potencjalnych trudności, nasze wakacje rozpoczęły się zgodnie z planem. Nie planowaliśmy jednak, że dzień, w którym wyruszymy będzie dniem z kulminacyjną wysokością temperatur. Ciężko, ale klimatyzacja w samochodzie oraz duża ilość wody pozwoliły nam 'kulać się' do przodu. Na południe Europy. Po drodze obiad w polecanym na różnych portalach zajeździe i następnie dojazd do pierwszego punktu naszej wyprawy - uroczego węgierskiego miasteczka - Zalaegerszeg. Po niewielkim odpoczynku w hotelu postanowiliśmy zobaczyć miasto, które wybraliśmy na nocleg tranzytowy. Lekkie zmęczenie podróżą oraz wysokie - jak na wieczorową porę - temperatury sprawiły, że nie widziałam nic innego poza przepięknie oświetlonymi uliczkami, napawałam się atmosferą miasta i przebywaniem razem z nimi - Moonszem i dziećmi.



"Mamoooooo! Mamooooo! Zobacz jaki sklep!" - syn z takim entuzjazmem i zaangażowaniem wyrwał mnie z zadumy, że aż się wystraszyłam. Odwróciłam głowę w poszukiwaniu sklepu ('Pewnie z zabawkami' - pomyślałam), ale nic nie widziałam. Sklep z ubraniami, bank, sklep spożywczy, lodziarnia, inne sklepy. "Jaki sklep?" - pytam. "No tam" - syn pokazuje palcem. "Zobacz, tam! Sklep z tkaninami!".

Mój synek....wypatrzył dla mamusi sklep z tkaninami. Jak on go dostrzegł to nie wiem, bo naprawdę ciężko na pierwszy rzut oka było zobaczyć, co w nim jest a węgierska nazwa na markizie sklepu niewiele sugerowała. I tak oto rozpoczęła się moja wakacyjna przygoda z tkaninami w tle. Kompletnie tego nie planowałam, nie myślałam, że będę podczas urlopu buszować w belkach z materiałami. Miałam wypoczywać, opalać się, pływać, zwiedzać, spędzać czas z rodziną - tak robiłam, ale przy okazji.....

Przeszliśmy na drugą stronę ulicy w kierunku sklepu. Rzeczywiście są w środku tkaniny. Każdy z nas stanął przy szybie i zaglądał do środka. Nooooo, wybór spory. Różne kolory, różne wzory. Wygląda interesująco. "Może sobie coś kupisz?" - córka kusiła. Nie da się jednak, bo nocą sklep jest zamknięty. Zaglądam, oglądam, pstrykam fotki przez szybę. Idziemy dalej i dyskutujemy o tkaninach, co się komu spodobało i co mogłabym z tego uszyć. Kilka minut i luźna rodzinna decyzja, że wrócimy tam w drodze powrotnej do domu, bo jutro wcześnie rano wyruszamy w dalszą podróż i nie będziemy czekać na otwarcie sklepu.

No i wróciliśmy dwa tygodnie później. Specjalnie wróciliśmy do Zalaegerszeg, do sklepu z tkaninami. Specjalnie dla mnie...... Moonsz i dzieci na lody, Mama do sklepu. Dostałam godzinę a byłam....hm....Mówią, że dwie, ale jak dla mnie to był momencik :)




Weszłam a tam....dużo ludzi. Każdy coś ogląda, każdy coś kupuje. W sklepie znaleźć można wszystko - polar, jeans, dzianiny, wiskozy, tiule, jedwabie, bawełny, itp. Obejrzałam, wybrałam interesujące kąski. Podchodzę do Pani ekspedientki i piękną angielszczyzną pytam czy można płacić kartą. Pani się uśmiecha i z zakłopotaną miną odpowiada po węgiersku jakieś "eszeszeszeesze" :)

'Du ju spik inglisz' - dopytuję. Pani nadal się uśmiecha i kiwa głową, że nie. 'Dojcz?' - kontynuuję. Kiwa głową przecząco. Okazało się, że ani 'inglisz', ani 'dojcz', 'polisz' też nie. Zdesperowana pytam jeszcze o rosyjski, ale tu również nie trafiłam. Tylko węgierski, którego ja za nic nie jestem w stanie zrozumieć. Wyciągam więc kartę bankową, pokazuję i jestem już szczęśliwa, bo wiem, że Pani się zorientowała o co mi chodzi. Kiwa głową, że nie można płacić kartą, więc wiem, że będę musiała odwiedzić bankomat. Tylko ile kasy potrzebuję? Zaglądam na metki interesujących mnie tkanin. Widzę ceny, więc mniej więcej wyliczam sobie wartość moich potencjalnych zakupów. Wybieram kasę ze ściany i wracam do sklepu.


Ilość potencjalnych klientów w sklepie nie maleje. Każdy wyciąga z półek interesujące go belki i podchodzi do kasy. Robię tak i ja. Odczekuję swoje w kolejce i już jestem przy kasie. Ja już wiem, że Pani tylko po węgiersku a Pani wie, że ja nic nie rozumiem. Jakoś się dogadujemy. Ja piszę na kartce ile tkaniny potrzebuję a Pani tnie. Nabija na kasę i wręcza mi paragon. W międzyczasie mówi do mnie, ale ja poza "esze, esze, esze" nic kompletnie innego nie słyszę i nie rozumiem. Patrzę na paragon a tam za wszystkie wybrane przeze mnie tkaniny zamiast wyliczonej przeze mnie kwoty jest trzy razy mniej. Pokazuję Pani cenę na metce i pytam już po polsku sama siebie czy to cena za metr. Pani chyba mnie zrozumiała, bo kiwa przecząco głową i po węgiersku coś do mnie mówi swoim "szeszeresze", wyliczając na kalkulatorze cenę. Pokazuje mi ją i chyba mówi, że to jest za metr. Za jaką więc ilość była cena na metce? Nie wiem :) Wiem jednak, że mam trzy spore kawałki tkanin i dużą ilość węgierskiej kasy w ręce, z którą nie będę miała co zrobić, bo do Zalaegerszeg i na węgry szybko pewnie nie wrócę. Nie ma wyjścia. Zakupy trzeba kontynuować :) Wcale mnie to nie zmartwiło.







Wybieram kolejne belki, pomaga mi córka. Biegam z nimi do Pani, która dzieli, mnoży, dodaje i odejmuje a na koniec pokazuje mi cenę za metr. Powiem Wam tylko, że na metce było zazwyczaj 2180 forintów lub 2780 forintów, a za metr finalnie wychodziło 590 ft, 790 ft lub 990 ft. Ja wybrałam z bankomatu 10 000 ft, więc jak się domyślacie miałam co kupować....

Sklepik malutki, brak klimatyzacji, na zewnątrz upał a wewnątrz mniej więcej 10 klientów. I ja z córką - turystki z Polski, które zakorkowały dostęp do kasy. Nosiłam belki, pisałam na kartce, Pani mówiła do mnie po węgiersku, klikała w kalkulator, sumowała kwoty a ja wybierałam. Po raz pierwszy kupując tkaniny tak się zmęczyłam. Wyciąganie ciężkich belek z półek, sprawdzenie cen i bieganie to kasy jest wyczerpujące. Dodatkowo świadomość, że za mną czeka mniej więcej 10 osób na swoją kolej......

Wzbudziłyśmy ogólne zainteresowanie. Wszyscy dyskutowali w sklepie z Panią ekspedientką i wcale nie sprawiali wrażenia, że są zniecierpliwieni. Wręcz przeciwnie - byli wyraźnie zainteresowani i mile nastawieni. Zagadywali, pomagali nosić belki. Szkoda tylko, że nikt, absolutnie nikt nie porozumiewał się w języku innym niż własnym. Było wesoło. W takiej miłej węgierskiej atmosferze kupiłam to i owo. Nie miałam już sumienia dłużej grzebać na półkach z tkaninami, więc wybrałam kilka wzorów tkanin i.....zostałam w resztą 1600 ft. Jak łatwo wyliczyć wydałam 8400 ft, czyli jakieś 110 PLN.Czy to dużo? Czy to mało? Ja uważam, że dokonałam niezwykle udanych zakupów za całkiem przyjemne pieniądze. Mam prawie 14 metrów różnych tkanin dobrej jakości kupionych w węgierskim mieście Zalaegerszeg.



Wybrałam coś dla siebie i coś dla córci. Będą sukienki, spódniczki. Będzie się szyło ! Muszę tylko wygospodarować na to szycie czas, którego ostatnio jakoś nie mam. Buuuuuu!

Moje rodzinne wakacje rozpoczęły się i były zupełnie niespodziewane naznaczone szyciowo. Działo się ! A to nie wszystko, co przywiozłam.....ale o tym napiszę w kolejnej części moich powakacyjnych wpisów.



19 komentarzy:

  1. Ale fantastyczna przygoda! Jeśli miałeś takich więcej, to już nie mogę się doczekać, żeby o nich poczytać :). Moim zdaniem wcale dużo nie wydałaś, biorąc pod uwagę, ile rzeczy z tych pięknych tkanin uszyjesz. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. No to takiej okazji możemy jedynie pozazdrościć i liczyć, że kiedyś też nam się przydarzy... :)
    Sporo tego, więc i dumania, co z czego uszyć, szperania po czasopismach, szukania wykrojów będzie sporo - nudzić to Ty się nie będziesz! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adelo, Adelo! Właśnie wyciągnęłam ze skrzynki piękną i nieoczekiwaną widokówkę, na której trochę mnie nakłamałaś ;-) cyt. " (...) Nawet sklepów z tkaninami nie odwiedzam (...)" :-D
      Ale takie nieścisłości należy wybaczać, bo wcale się nie dziwię, też bym nie popuściła!
      Najserdeczniej dziękuję za cząstkę urokliwego Pakostane <3
      J.

      Usuń
    2. Justyno, Justyno! Kiedy pisałam kartkę to naprawdę sklepów nie odwiedzałam. Zaglądanie przez szybę się nie liczy. Etap tkaninowy rozpoczął się później i naprawdę nie był planowany. Skoro jednak los tak chciał to musiałam :)

      Usuń
  3. Wakacje z pasją w tle :) To po prostu musiało się udać! Lubię takie tkaninowe raje :) Teraz już tylko czekam na to co z tych węgierskich tkanin powstanie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tyle tkanin za takie małe pieniądze?! Grzechem było nie kupić ;) W zależności od tkaniny, ale za 100zł to może najwyżej ze dwa, trzy metry kupisz w Polsce...

    OdpowiedzUsuń
  5. Na takie zdjęcia ze sklepów z tkaninami mogłabym patrzeć i patrzeć. Sama przyjemność! Na swoich wakacjach również trafilam na sklep z tkaninami :-) Za pierwszym razem weszłam i nic nie wybrałam , bo zwariowałam, pełno wzorów góralskich, które uwielbiam. Wróciłam za kilka dni i wyszłam podobna kwotę, ale za zdecydowanie mniej metrów...

    OdpowiedzUsuń
  6. O losieee, toz to grosze, pozazdrościć.
    No i gratulacje dla synka, ze wypatrzył. Cudnie.
    Fajna niespodzianka wakacyjna :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Takie pamiątki z wakacji to ja rozumiem :) i przygoda pewnie będzie niezapomniana do końca życia :)
    dostałam dziś karteczkę - dziękuję! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ cudowna historia, oby jak najwięcej podobnych :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale z Ciebie Szczęściara ! : ))) Już wyobrażam sobie jaką musisz mieć teraz burzę w mózgu od tych wszystkich kłębiących się pomysłów : ) Pozdrawiam serdecznie i ściskam mocno : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniko, też mam wrażenie, że jestem Szczęściarą, bo przecież syn mógł sklepu nie wypatrzeć, ja mogłam do niego nigdy nie wrócić no i mogłam nic nie kupić. A tu taka niespodzianka i jeszcze tak nietypowa :) Pozdrawiam

      Usuń
  10. Zazdroszczę, tyle szmatek za takie pieniądze. Super :)
    Teraz tylko szyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, materiałów do szycia mam zapas na dłuuugi czas :)

      Usuń
  11. Adelo, czytając posta czułam się jakbym tam z Tobą była :) nawet "eszeszeszesze" słyszałam :)
    Ps. Kartka doszła :) dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudownie, że udało Ci się poczuć to, co chciałam opisać. Wiem, że słowo pisane za nic nie oddaje klimatu sytuacji, ale i tak cieszę się, że to poczułaś :)

      Usuń
  12. Dziękuj synowi.....że ma sokoli wzrok;) Fajna przygoda, pewnie jeszcze dlugo będziecie o tym opowiadać;)
    Pozdrawiam serdecznie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jest to jedno ze wspomnień, które zostaną w pamięci :)

      Usuń

Zaangażowałam się w 100% tworząc ten post. Teraz czas na Ciebie, bo przecież wspólnie tworzymy ten blog, choć ja nim administruję. Będzie mi niezwykle miło, jeżeli:

a) zostawisz komentarz pod wpisem - każde Twoje słowo to dla mnie cenna wskazówka i sygnał, że jesteś ze mną
b) polubisz mój profil na FB - dzięki temu będziemy w ciągłym kontakcie
c) możesz mnie śledzić na Instagram i Pinterest, gdzie oprócz szyciowych tematów pokazuję troszkę mego prywatnego życia, ale uprzedzam - nie robię tego zbyt często (brak odpowiedniej ilości czasu)

Jeżeli ten wpis uważasz za cenny, podziel się nim proszę ze znajomym, udostępnij na swoim profilu w mediach społecznościowych.

TOP