Nie mogąc szyć, postanowiłam uzupełnić swą wiedzę w zakresie usztywniaczy. Pisałam ostatnio o swojej kosmetycznej wpadce (o tutaj właśnie) – że fajna, ale zbyt „lejąca”, że nie trzyma formy, że za miękka. Dostałam od Was sporo rad, jak sprawić i co użyć, aby na drugi raz osiągnąć lepszy efekt. To od Was się dowiedziałam, że dobra jest flizelina i kamela a nawet – tu zostałam zaskoczona – ściereczki gąbczaste, których używa się w kuchni:)
Mając podstawową od Was wiedzę - poszperałam, poczytałam i o kamelach oraz flizelinach słów kilka napiszę.
- Kamele – inaczej wkłady odzieżowe – to popularne sztywniki stosowane do usztywniania odzieży wymagających dużej sztywności. Jak już wiem, stosować można nie tylko do usztywniania odzieży, ale również torebek, itp. Myślę, że to idealny produkt dla mnie do mojego koszyczka na pieczywo. Żeby nie było to takie proste, znalazłam, że kamele są tkane, dziane oraz z podwójnym punktem klejowym. Najpopularniejsze są ponoć kamele dziane oraz z klejem.
- Flizeliny – najpopularniejsza włóknina do usztywniania. Popularnie nazywana jest też klejonką. Flizeliny znajdziemy o zróżnicowanych gramaturach, strukturach i powleczeniach klejowych w zależności od zapotrzebowania i zastosowania. Jest ich tak wiele rodzajów, że wybór tej odpowiedniej dla osoby niedoświadczonej może być wyzwaniem. Mamy zatem do wyboru:
- Flizelinę z klejem – ponoć podstawowy dodatek krawiecki o różnej gramaturze, sztywności i sposobie nanoszenia kleju
- Flizelinę do haftu – zazwyczaj nie posiada kleju. Występuje jako:
- Flizelinę techniczną (inaczej zwana meblarską) – bardzo wytrzymała na szarpanie i ciągnięcie. Raczej do robótek ręcznych nie stosowana.
Sporo tego:) ale wiem już w co się zaopatrzyć, abym moje szyciowe projekty mogła uznać za zakończone sukcesem. Jeszcze żeby tylko maszyna na mnie nie warczała.....i szyć chciała.....
Moja poprzednia maszyna, jak pisałam - maszynowa "babcia" - miała swoje humory. Zdarzały się dni, kiedy po prostu nie szyła, za to następnego dnia (bez napraw) zaczynała szyć "po bożemu". Nigdy nie było wiadomo, kiedy zechce współpracować. Maszyny to strasznie delikatne stworzenia. ;)
OdpowiedzUsuńBabciową, jeśli to była taka na metalowych, żeliwnych nogach, to wystarczyło systematycznie oliwić i byłaby nie do zabicia. A dużo rzadziej wyregulować prawidłowo. No chyba, że babcia z tych młodszych ;-)
UsuńZaszewka - to tak jak u mnie. Maszyna szyje wtedy, kiedy ma humor:)
OdpowiedzUsuń